czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział IV



                Weszłam do łazienki. Czy wszystko w tym domu musi być takie ogromne? Sięgnęłam czarny korek i zatkałam odpływ w wannie. Odkręciłam kran z ciepłą wodą. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś mydła. Przy zlewie stał żel, wzięłam go i nalałam płynu do wody. Po chwili w całej łazience pachniało brzoskwiniami. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, po czym przede mną znalazła się Eileen z ubraniami w ręku. Odłożyła je na fotel, który stał w rogu i ulotniła się. Zakręciłam kurek, zdjęłam brudne rzeczy i weszłam do wanny pełnej wody i piany. Zanurzyłam się cała w ciepłej cieczy. Przymknęłam powieki rozkoszując się ciepłem, które zalało moje zmęczone ciało. Gdy się wyciszyłam do uszu zaczęły dolatywać przeróżne dźwięki. Śpiew ptaków, trzepot ich małych skrzydełek, szum drzew, korniki w drewnianych elementach domu i powolne oraz miarowe uderzenia dwóch serc pozostałych domowników. Otworzyłam oczy, spojrzałam na drzwi, które znajdowały się na wprost. Widziałam każde pęknięcie, każdą szparkę, linie biegnące po deskach. Zaciągnęłam się powietrzem. Poza zapachem brzoskwiniowego płynu do kąpieli dało się wyczuć zapach drzewa, starych książek. Wszystko było takie doskonałe, nabrało głębi.
                Gdy byłam już wymoczona, wyszłam z wanny owijając się brązowym ręcznikiem. Stanęłam przed lustrem, które rozpościerało się na całej ścianie. Typowe dla tego domu. Spojrzałam w swoje odbicie, z jednej strony było mi tak dobrze znane, z drugiej obce. Nie miałam żadnej skazy na twarzy, cera była gładka i bardziej blada niż wcześniej. Już nigdy nie zobaczę tamtej siebie, już nigdy nie zobaczę rodziny, znajomych. W oczach stanęły mi łzy, ale nie smutku. Złość narastała we mnie błyskawicznie. Z wściekłością zamachnęłam się i zrzuciłam kosmetyki, które stały na blacie. Połowa spadła na ziemię, a połowa roztrzaskała się o ścianę. Spojrzałam jeszcze raz w lustro, moja twarz była zmieniona, a z ust wystawały kły. Oczy były całe czarne z widocznymi, czerwonymi żyłkami, które rozchodziły się po policzkach. Uderzyłam pięścią w taflę szkła. Rozbiło się na miliony, małych kawałeczków. Po ręce zaczęła spływać krew. Zaczęłam krzyczeć tak po prostu dając upust emocjom. Po szafce osunęłam się na podłogę pokrytą drobinkami szkła. Nie czułam bólu, gdy wbijały mi się w ciało. Nie jestem już Alice, którą wszyscy znali. Jestem wampirem, jestem potworem łaknącym krwi niewinnych. Do łazienki wpadła Eileen, a za nią Alexander, który miał nieobecny wzrok.
-Co tak stoisz?! Zabierz ją. Ja tu posprzątam.- Wampir chwycił ubrania, a następnie mnie. Gdy poczułam na sobie jego silne ramiona poczułam się bezpiecznie. Wtuliłam się w jego tors i zemdlałam.

Była cała rozedrgana. Jej dłonie były we krwi, a twarz we łzach. Zamknąłem drzwi do łazienki i położyłem ją na łóżku. Nakryłem jej ciało kołdrą. Wyglądała bardzo niewinnie. Odgarnąłem jej rude włosy z policzków i zacząłem jej się przyglądać. Ta twarz, już ją gdzieś widziałem, na pewno. Ganialiśmy się właśnie z moją siostrą przed naszą rezydencją. Usłyszałem jadący powóz, wyprostowałem się i spojrzałem na drogę. Z powozu wyglądała dziewczyna o włosach koloru płomieni. Jej zielone oczy utkwione były w moich. Delikatnie się uśmiechnęła i zniknęła za zakrętem. Otrząsnąłem się z tego… wspomnienia. Co to miało być do cholery?! Odgoniłem te myśli i jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę. Jej oddech uspokoił się, powieki zaczęły drżeć, aż w końcu otworzyły się, ukazując jej oczy koloru soczystej, wiosennej trawy. Poderwała się do pozycji siedzącej.

                Usiadłam na łóżku, w którym nie wiem jak się znalazłam. Spojrzałam na Alexa, który wpatrywał się uparcie we mnie. Gdy zamrugałam po jego twarzy przemkną cień uśmiechu. Spojrzałam na swoje ręce. Były we krwi.
-Co się stało?
-Nic wielkiego, zwariowałaś, a następnie zemdlałaś.- Wydarzenia sprzed kilkunastu minut wróciły do mnie, uderzając o mój mózg jak huragan. Jest mi cholernie wstyd.
-Przepraszam, że rozwaliłam wam łazienkę.
-Nic nie szkodzi. Alex wynocha, ona musi się ubrać.
-Nie takie cuda widziałem siostrzyczko.
-Domyślam się, a teraz sio!- Posłał nam cyniczny uśmiech i wyszedł. Usłyszałam jeszcze jak chichocze i nalewa sobie alkohol do szklanki. Pokiwałam głową w geście dezaprobaty.- Ja wrócę do łazienki, a ty w tym czasie ubierz się.- W wampirzym tempie umyłam ręce i wróciłam do sypialni. Eileen poszła do łazienki kontynuować swoją pracę. Zrzuciłam z siebie ręcznik i zaczęłam się ubierać. Komplet składał się z czarnej bielizny, czarnych rurek, bordowej koszulki na ramiączka, błękitnej koszuli z podwiniętymi rękawami oraz czarnych botków.
-Gotowa?
-Tak, dziękuję za ubranie, ale nie mam ochoty iść na zakupy.- Westchnęła i usiadła na łóżku. Poklepała miejsce obok. Z ociąganiem usiadłam.
-Co się stało tam w łazience?
-Sama do końca nie wiem. Zaczęłam myśleć o domu, rodzinie, znajomych. Złość we mnie narastała i tak po prostu wybuchnę łam. Ogólnie czuję się dziwnie, tak to jest chyba dobre określenie.- Poderwała się z łóżka i uśmiechnęłam tajemniczo.
-Przez jakiś czas będziesz miała wahania nastrojów, to jest normalne. A na poprawę humoru nie ma nic lepszego od zakupów.- Spojrzałam na nią błagalnie.- I nie ma żadnego ale.- Złapała mnie za rękę i prawie ją wyrywając pociągnęła za sobą.
-Alex, braciszku idziesz z nami?- Spojrzał na nią wzrokiem pod tytułem ‘’Chyba sobie kpisz” i wskazał palcem na ekran telewizora. Weszłyśmy do salonu, a chłopak pod głosił. W telewizji leciały wiadomości. Na dole ujrzałam swoje zdjęcie.
W Parku Narodowym Mount Rainer, śmiercią tragiczną zginęłam 17 letnia Alice Zendo. Dziś odbędzie się pogrzeb. Dalej nie słuchałam, podparłam się kanapy w obawie, że moje nogi zaraz przestaną utrzymywać mnie w pozycji pionowej. Nagle czyjś telefon zaczął dzwonić. Po dłuższej chwili Eileen odebrała go.
-Przepraszam cię Alice, ale musze teraz wyjść.- Kiwnęłam głową, że ta informacja dotarła do mnie. Wampirzyca wyszła z domu i odjechała samochodem. W oczach miałam łzy, ale zacisnęłam pięści. Doś mazania się.
-Alex, pożyczysz mi samochód?
-Po co ci?- Wskazałam głową telewizor.- Jesteś, aż tak zdesperowana, że chcesz jechać na SWÓJ pogrzeb? W sumie ja na swoim też byłem. Wracając do twojego pytania, to nie. Nikt poza mną nie siada za kółko mojego auta.- Spojrzałam na niego spode łba. Bardzo szybko ściągnęłam go na podłogę i siedziałam na nim okrakiem, trzymając swoje ręce na jego ramionach.
-Daj mi te cholerne kluczyki.- Wysyczałam mu w twarz. W sekundę miejsca zamieniły się, z tą różnicą, że on swoją jedną dłoń zaciskał na mojej szyi. Zbliżył swoją twarz do mojej, tak że dzieliło je teraz tylko kilka centymetrów. Przenosiłam wzrok na przemian z jego oczu na usta. Poczułam na twarzy jego słodki oddech.
-Nigdy więcej tego nie rób.
-To daj kluczyki.- Puścił mnie i wstał.
-Ja prowadzę.- Mruknął.
-Dziękuję. A tak na marginesie, to teraz w jakiej my się miejscowości znajdujemy?
-W Fells-Crand.
-Daleko od Waszyngtonu?
-Godzina jazdy.- Alexander założył na siebie czarną skurzaną kurtkę, a ja czarny płaszczyk. Wyszliśmy przed dom. Nagle poczułam się słabiej, tak jakby ktoś część moich sił wypompował ze mnie.- Na słońcu czujemy lekkie osłabienie, z wiekiem jest coraz słabsze, ale nigdy nie mija.- Szybko wsiedliśmy do czarnego jaguara C-X75, chwalmy znaczki na samochodach.
-To czemu ty tego nie odczuwasz?
-Skąd wiesz, że nie ?
-Zauważyła bym.
-Na mnie i na Eileen został rzucony specjalny czar. Wiesz, nie ma to jak wiedźmy.- Ruszyliśmy z piskiem opon. Nie to żebym bała się szybkiej jazdy, ale dwieście dwadzieścia to chyba lekka przesada.
-Bo przepisy drogowe nie są dla wampirów?
-Nie dla wszystkich.
-Tak myślałam.- Zaczęłam przyglądać się widokom za oknem, albo raczej smudze. Jechaliśmy w ciszy, aż niespodziewanie znowu dostałam wizję. Wraz z Margaret przechadzałyśmy się ulicami Murcji. Była piękna pogoda. Świeciło słońce, a morska bryza przynosiła ukojenie. Zmierzałyśmy w kierunku straganów. Im bardziej się do nich zbliżałyśmy, tym gwar rósł na sile. W tłumie dostrzegłam kruczoczarne włosy i te srebrne oczy. Jednak on nie dostrzegł mnie.
-Margaret?
-Słucham.
-Czy dziś też wybierasz się do rezydencji ?
-Owszem.
-Czy mogła bym udać się z tobą? Czuję się samotna, gdy znikasz na całe dnie.
-Czyżby ten przystojny młodzieniec zwrócił twoją uwagę?- Uśmiechnęła się chytrze i wskazała szarookiego. Zarumieniłam się.
-Ten rumieniec odpowiada za ciebie. Przykro mi, ale nie możesz.  Poczułam, że ktoś mną potrząsa. Spojrzałam nieobecnym wzrokiem w bok i napotkałam pytające spojrzenie Alexandra.
-Nie lubię się powtarzać, więc słuchaj tym razem, jedziemy tylko na twój pogrzeb. Pamiętaj nikt nie może ciebie zauważyć,  rozumiesz.- Kiwnęłam tylko głową. Co mają oznaczać te wizje, jeżeli w ogóle to są wizje. I co ja mam z nimi wspólnego. Alex jeszcze raz spojrzał na mnie, ale tym razem nic nie powiedział. Droga minęła nam bardzo szybko. Przejeżdżaliśmy obok cmentarza przy, którym już zgromadziło się mnóstwo samochodów. Zaparkowaliśmy gdzieś w bocznej uliczce. Spojrzałam przerażona w stronę murów cmentarnych. Chciałam nacisnąć klamkę, ale ciało odmówiło posłuszeństwa.
-Będzie dobrze.- Szepnął mi do ucha mój towarzysz. Wzięłam jedne głęboki oddech i wysiadłam. Znowu poczułam się słabiej. Nienawidzę słońca. Ruszyliśmy w stronę nie dużego kościółka, który stoi na terenie cmentarza.
-Wejdźmy na górę, tam nikt nie będzie nas widział.
-Okej.- Weszliśmy tylnym wejściem na balkon. Stanęłam z boku, w cieniu rzucanym przez organy. Spojrzałam w dół siedzieli tam wszyscy. Najbliższa rodzina siedziała w dwóch pierwszych rzędach, dalej moi znajomi i ich rodzice, a na samym końcu znajomi moich rodziców. Słyszałam jak niektórzy popłakują. Na ten dźwięk i w moich oczach stanęły łzy. Kurde płaczę na własnym pogrzebie. Wyszliśmy troszkę wcześniej żeby nie natknąć się na wychodzące osoby.
-Mogę mieć do ciebie jeszcze dwie prośby.- Spiorunował mnie wzrokiem, aż wcisnęło mnie w fotel.- Podjedziemy pod dom Dylana, muszę go zobaczyć, a później pod mój dom? Proszę.- Spojrzałam na niego wzrokiem szczeniaczka.
-Będę tego żałował.- Nachyliłam się i cmoknęłam go w policzek. Podałam mu pierwszy adres i w niecałe dziesięć minut byliśmy pod moim domem. Dobrze, że w tym samochodzie są przyciemniane szyby.
-Wezmę parę rzeczy i zaraz jestem z powrotem.- Już miałam wysiąść, ale chwycił mnie za rękę.
-Żeby wejść do czyjegoś domu musisz zostać zaproszona przez domownika. Pójdę z tobą, nakłonię kogoś, żeby cię wpuścił.
-Co masz namyśli mówiąc nakłonię?
-Na pewno nie wywieszenie tabloidu. Wpłynę na czyjś umysł, nawet się nie zorientują.
-Ale to nie boli?
-Ani trochę.- Wysiedliśmy z jaguara i poszliśmy na tył domu gdzie pokój ma Mery. Wskoczyliśmy na balkon, drzwi były otwarte. Moja siostrzyczka gdy tylko mnie zauważyła wybiegła do nas. Kucnęłam przytuliła się do mnie.
-Mery, ten pan powie ci coś ważnego.- Dziewczynka oderwała się ode mnie i spojrzała na Alexa.
-Zaprosisz nas do domu, zapomnisz, że nas widziałaś. Zejdziesz na dół i włączysz sobie bajki.- Po chwili już jej nie było.
-Dziękuję. Znowu.
-Do usług.
-Uważaj bo się przyzwyczaję.
-Co bierzemy?
-Zobaczymy.- Weszliśmy do środka i po cichu skierowaliśmy się do mojego pokoju. Wszędzie stały kartony z moimi ubraniami, pamiątkami, starymi zabawkami, sprzętem wspinaczkowym, kosmetykami. Jeden, najmniejszy przyciągnął moja uwagę, był podpisany „Dokumenty”. Usłyszałam kroki, nie mieliśmy więcej czasu. Chwyciłam małe pudełko.
-Idziemy.- Alexander kiwnął tylko głową i wyskoczył przez okno. Z małymi obawami podążyłam jego śladem. Chwile znajdowałam się w powietrzu po czym miękko wylądowałam na trawie. Z tęsknotom patrzyłam na dom, w którym spędziłam tyle lat. Podałam mojemu kierowcy drugi adres. Po dwudziestu minutach zaparkowaliśmy na przeciwległej stronie ulicy, w odległości 300 metrów od jego domu. Po minucie czekania, wyszedł na werandę i usiadł na pierwszym stopniu od góry. Na pierwszy rzut oka widać, że jest przybity. Moje serce zabiło szybciej. Miałam wrażenie, że uczucia które żywiłam do niego przed przemianą spotęgowały się. Czułam również większy zawód, związany z jego odrzuceniem.
-I tyle krzyku o takiego kolesia? Ja jestem tysiąc kroć gorętszy.
-Brawo dla twojej skromności. A zresztą nie liczy się tylko wygląd.- Już naciskałam klamkę.
-Dokąd to?
-Musze z nim porozmawiać.
-Nie ma mowy.- Zacisną swoją rękę na moim barku.
-Puszczaj!
-Nie.- Chwycił jeszcze mocniej tak, że poczułam pulsujący ból. Z mojego gardła wydobyło się warkniecie. Nagle poczułam na całym ciele niewidoczny, żelazny uchwyt, który nie pozwalał mi się ruszyć.
-Co do cholery?!
-Nie ma to jak moc starszego wampira.- Teraz wkurzyłam się naprawdę. Skupiłam się i rozluźniłam mięśnie. Niewidoczne więzy zniknęły. Wyrwałam się Alexowi. W przypływie adrenaliny skręciłam mu kark. Osunął się bezwładnie na fotelu. Mam nadzieję, że tak wampira nie da się zabić. Wysiadłam z auta i ruszyłam w kierunku Dylana. Miał spuszczoną głowę.
-Witaj.- Przeniósł wzrok z swoich butów na mnie.
-Al?! To na prawdę ty?!
-Ciii, tak to ja. Wszystko ci wyjaśnię tylko wejdźmy do środka.
-Jasne, wchodź.- Gdy otaczały już nas mury domu, chłopak rzucił mi się na szyję. Odwzajemniłam uścisk. Do moich uszu zaczął dolatywać dźwięk bicia jego serca, a do nosa zapach krwi. Jest taka kusząca. Wzywa mnie, swoją pieśnią, swoim śpiewem: Zassssmakuj mnieee, wysssssaj mnieee, ssssskoszszszsztuj mnieee. Czułam się jak bym przytykała do ucha muszlę, świeżo wyłowioną z oceanu. Moja twarz zaczęła się zmieniać, zęby przekształciły się w długie, ostre kły. Nie dam rady się od niego oderwać, nie oprę się jego krwi. Pachnie tak smakowicie. Zatraciłam się. W ułamku sekundy wbiłam kły w jego tętnicę.
-Alice, co ty robisz?- Zaczął się szamotać, wyrywać. Przycisnęłam go do ściany. Jego oszalałe serce biło coraz słabiej, jego krzyk również słabł. Nagle ktoś wpadł do środka i odrzucił mnie od mojej zdobyczy. Warknęłam i rzuciłam się do przodu, znowu zostałam odepchnięta.
-Dość!- Oprzytomniałam. Znowu wyglądałam normalnie. Spojrzałam przerażona na Dylana.
-O mój Boże przepraszam! Nie chciałam, przepraszam.- Alex zaprał ode mnie ręce i powoli odwrócił w stronę Dylana.
-Zapomnisz o naszej wizycie. Skaleczyłeś się przypadkiem. Będziesz szczęśliwy, ale bez Alice, pogodzisz się z jej śmiercią. Teraz idź do góry i opatrz ranę.- Chłopak posłusznie wykonał jego polecenie. –Idziemy.- Wróciliśmy do samochodu. Skuliłam się jak najbardziej na siedzeniu. Jestem na siebie wściekła, za to co zrobiłam Dylanowi i Alexowi.
-No dalej, nawrzeszcz na mnie jaka to jestem beznadziejna i do niczego!
-Nie będę marnował więcej czasu na ciebie.- Zakuło mnie w sercu. Resztę drogi powrotnej przejechaliśmy w zupełnej ciszy.

+++++++++++++++++++

Długi i owszem, ale chciałam to wszystko zamieścić w jednym poście :) Mam ndzieję, że wam też będzie się podobał :D 
Pozdrawiam wszystkich, miłego czytania i komentowani ;* 
 

3 komentarze:

  1. jednym słowem... zajebiste!! strasznie podobał mi się ten rozdział jak i poprzedni. świetnie opisujesz i na pewno bedę częściej tu zaglądała. Aha i mam prośbę... czy mogłabyś informowac mnie o NN? z góry dziękuję:*
    pozdrawiam:*
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytałam wszystko i bardzo mi.się podobało:-) masz talent i potrafisz bardzo dobrze opisywać i przekazywać emocje:-) Alex jz stał się moją ulubioną postacią!
    Mogłaby prosić o informowanie o NN? Pozdrawiam:-*
    zaprasZam na forbidden-looove.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ii jeszcze dodałam twój blog (już drugi) do listy ulubionych:-)

      Usuń

Obserwatorzy