wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział I



        Powoli otworzyłam zaspane oczy. Przez okna do wnętrza pokoju, wpadały ciepłe promienie słońca. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przekręciłam głowę w bok, przenosząc wzrok z białego sufitu na tarczę zegara. Wskazywała ona dziewiątą. Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam przed nie dużą toaletką, na której wisiało pełno zdjęć. Spojrzałam na moje ulubione, które ukazywało mnie wraz z przyjaciółmi. Na szczycie skałki staliśmy wszyscy ja, Kat, Dylan, Samanta, Rob, Suzan i Nathan. Byliśmy szczęśliwi, albo raczej oni byli. Tak, poruszam się w sztucznym tłumie, tylko Kat mogę obdarzyć jakimś zaufaniem, jest ona z nich wszystkich najlepsza. Westchnęłam i poszłam do łazienki. Wykonawszy poranną toaletę, owinięta ręcznikiem stanęłam w garderobie. Założyłam na siebie sportową bieliznę, zielonkawe bojówki i czarny top. Stanęłam przed lustrem toaletki. Moje długie, lekko falowane, rude włosy jak zwykle nie wymagał zbyt dużej uwagi. Przeczesałam je tylko szczotką i związałam w kucyk. Z powrotem wróciłam do garderoby. Rozejrzałam się po niej w poszukiwaniu górskiego plecaka. Spojrzałam na ostatnią, najwyżej położoną półkę. Bingo. Stanęłam na palcach i ściągnęłam go. Położyłam go na łóżku i zaczęłam rozmyślać co by do niego wrzucić. Stanęło na bluzie innych bojówkach i czerwonym topie. Spakowałam również bieliznę na zmianę i najpotrzebniejsze kosmetyki. Teraz czas na sprzęt wspinaczkowy. Cicho wymknęłam się z pokoju i poszłam do piwnicy. Z przeznaczonej wyłącznie dla mnie szafy wyciągnęłam trapery, liny, uprząż, karabinki, ekspresy, kask, haki i śpiwór. Obładowana wróciłam do swojej oazy. Sumiennie sprawdziłam sprzęt, a następnie spakowałam go. Po półtorej godzinie byłam gotowa. Nagle mój telefon zaczął wibrować. Sięgnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz, wiadomość była od Kat : „Kochanie, pamiętaj nie stchórz! Nie próbuj mi się tu wykręcić nagłym zatruciem pokarmowy! ;) Wiesz, musisz w końcu przestać ICH unikać. No to do zobaczyska.” Odpisałam szybką wiadomość „ok.” i pogrążyłam się w swoich myślach.

Miesiąc wcześniej.

„Możemy się spotkać? To ważne.” Napisałam do Dylana. Miałam nadzieję, że się zgodzi. Po, aż dwudziestu minutach dostałam upragnioną odpowiedź „Jasne, gdzie i o której?”. Szybko wystukałam odpowiedź „Może za piętnaście minut w parku?”. „Ok.”. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, miałam na sobie czarne rurki i luźną białą koszulkę w kwiaty. Rozpuściłam warkocz, zrobiłam odrzutowy makijaż i wyszłam z domu. Po chwili byłam już w parku. On już czekał na mnie. Przystanęłam na chwilę i zaczęłam mu się przyglądać. Był jak zwykle ubrany w zwykłe, lekko znoszone jeansy i czarny t-shirt. Zaczęłam iść w jego stronę. Gdy tylko mnie zauważył posłał mi ciepły uśmiech, odwzajemniłam się tym samym. Jak tylko do niego podeszłam moje serce od razu przyśpieszyło.
-Cześć Al.
-Hej.- Przysiadłam się obok niego, tak że nasze ramiona się ze sobą stykały. Dla każdego mogło to nic nie znaczyć, ale dla mnie każdy jego, nawet przypadkowy, dotyk był cenny. Spojrzał na mnie pytająco.
-No więc o czym tak pilnie chciałaś ze mną pogadać?- Wzięłam głęboki oddech.
- Po prostu muszę Ci to powiedzieć, chociaż to i tak pewnie nic nie zmieni… między nami. Myślę, że się tego domyślałeś, ale to nie ważne. Wiesz…- I tu się zacięłam, nie byłam dobra w TE klocki, nie wiedziałam co powiedzieć.- Bo ja czuję coś do ciebie, coś więcej, nie tylko koleżeńską sympatię. Nie wiem czy ty to odwzajemniasz, ale musiałam ci to powiedzieć, chciałam żebyś wiedział. Boże Dylan zależy mi na tobie i to cholernie.- Spojrzałam na niego, a on na mnie. W jego oczach krył się smutek i żal.
-Alice, wiem że to co powiem nie będzie przyjemne. Wiem jak to jest. Uwierz mi nie chcę cię ranić, to jest trudne tak samo dla mnie jak i dla ciebie, szczególnie że trzymamy się razem. Al jesteś dla mnie TYLKO koleżanką, chociaż nie bardziej jak siostra. Przykro mi, ale czuje coś do kogoś innego. Fakt, domyślałem się czegoś, lecz do teraz miałem nadzieję, że się nie zaangażujesz w to. To co mi powiedziałaś nic nie zmieni. Zapomnij o mnie, nie marnuj dnia, znajdziesz sobie kogoś o wiele lepszego.- Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Moje serce pękło.- Hej nie płacz, wszystko będzie ok. Zobaczysz.
-Tak Ci się tylko zdaje, bo nie wiesz co we mnie siedzi i co zawsze będzie we mnie siedziało! To nie jest takie proste zapomnieć o kimś ot tak.- Chciał mnie przytulić, ale strzepnęłam jego rękę ze swojego ramienia i pobiegłam do domu.

Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zauważyłam, że po moim policzku spływa pojedyncza łza szybko ją starłam.
-Proszę!
-Córciu, śniadanie czeka.
-Już idę mamo.- Bez pośpiechu zeszłam na dół i udałam się do kuchni. Przy stole siedzieli już wszyscy. Mój tata Bob, mama Sophia i cztero letnia siostrzyczka Mery. Zaczęliśmy pałaszować pyszne naleśniki z konfiturami babci.
-I jak się czujemy przed wielkim powrotem na skały?
-A dobrze tato, nawet nie wiesz jak mi tego brakowało.- Powiedziałam uradowana.- Cieszę się na ten wypad jak Mery na lizaka.- Wybuchliśmy śmiechem. Po posiłku posprzątaliśmy. Z zadowoleniem stwierdziłam, że do wyjazdu dzieli mnie jeszcze tylko półtorej godziny. Byłam bardzo podekscytowana, ale również zdenerwowana.

++++++++++++++++++++

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział sie podoba. To taki wstęp, niedługo się zacznie ciekawa akcja. Komentujcie i oceniajcie, mile widziane komentarze i pochlebne jak i nie ;)  Za błędy z góry przepraszam.
Pozdrawiam Alicee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy