czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział IV



                Weszłam do łazienki. Czy wszystko w tym domu musi być takie ogromne? Sięgnęłam czarny korek i zatkałam odpływ w wannie. Odkręciłam kran z ciepłą wodą. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś mydła. Przy zlewie stał żel, wzięłam go i nalałam płynu do wody. Po chwili w całej łazience pachniało brzoskwiniami. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, po czym przede mną znalazła się Eileen z ubraniami w ręku. Odłożyła je na fotel, który stał w rogu i ulotniła się. Zakręciłam kurek, zdjęłam brudne rzeczy i weszłam do wanny pełnej wody i piany. Zanurzyłam się cała w ciepłej cieczy. Przymknęłam powieki rozkoszując się ciepłem, które zalało moje zmęczone ciało. Gdy się wyciszyłam do uszu zaczęły dolatywać przeróżne dźwięki. Śpiew ptaków, trzepot ich małych skrzydełek, szum drzew, korniki w drewnianych elementach domu i powolne oraz miarowe uderzenia dwóch serc pozostałych domowników. Otworzyłam oczy, spojrzałam na drzwi, które znajdowały się na wprost. Widziałam każde pęknięcie, każdą szparkę, linie biegnące po deskach. Zaciągnęłam się powietrzem. Poza zapachem brzoskwiniowego płynu do kąpieli dało się wyczuć zapach drzewa, starych książek. Wszystko było takie doskonałe, nabrało głębi.
                Gdy byłam już wymoczona, wyszłam z wanny owijając się brązowym ręcznikiem. Stanęłam przed lustrem, które rozpościerało się na całej ścianie. Typowe dla tego domu. Spojrzałam w swoje odbicie, z jednej strony było mi tak dobrze znane, z drugiej obce. Nie miałam żadnej skazy na twarzy, cera była gładka i bardziej blada niż wcześniej. Już nigdy nie zobaczę tamtej siebie, już nigdy nie zobaczę rodziny, znajomych. W oczach stanęły mi łzy, ale nie smutku. Złość narastała we mnie błyskawicznie. Z wściekłością zamachnęłam się i zrzuciłam kosmetyki, które stały na blacie. Połowa spadła na ziemię, a połowa roztrzaskała się o ścianę. Spojrzałam jeszcze raz w lustro, moja twarz była zmieniona, a z ust wystawały kły. Oczy były całe czarne z widocznymi, czerwonymi żyłkami, które rozchodziły się po policzkach. Uderzyłam pięścią w taflę szkła. Rozbiło się na miliony, małych kawałeczków. Po ręce zaczęła spływać krew. Zaczęłam krzyczeć tak po prostu dając upust emocjom. Po szafce osunęłam się na podłogę pokrytą drobinkami szkła. Nie czułam bólu, gdy wbijały mi się w ciało. Nie jestem już Alice, którą wszyscy znali. Jestem wampirem, jestem potworem łaknącym krwi niewinnych. Do łazienki wpadła Eileen, a za nią Alexander, który miał nieobecny wzrok.
-Co tak stoisz?! Zabierz ją. Ja tu posprzątam.- Wampir chwycił ubrania, a następnie mnie. Gdy poczułam na sobie jego silne ramiona poczułam się bezpiecznie. Wtuliłam się w jego tors i zemdlałam.

Była cała rozedrgana. Jej dłonie były we krwi, a twarz we łzach. Zamknąłem drzwi do łazienki i położyłem ją na łóżku. Nakryłem jej ciało kołdrą. Wyglądała bardzo niewinnie. Odgarnąłem jej rude włosy z policzków i zacząłem jej się przyglądać. Ta twarz, już ją gdzieś widziałem, na pewno. Ganialiśmy się właśnie z moją siostrą przed naszą rezydencją. Usłyszałem jadący powóz, wyprostowałem się i spojrzałem na drogę. Z powozu wyglądała dziewczyna o włosach koloru płomieni. Jej zielone oczy utkwione były w moich. Delikatnie się uśmiechnęła i zniknęła za zakrętem. Otrząsnąłem się z tego… wspomnienia. Co to miało być do cholery?! Odgoniłem te myśli i jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę. Jej oddech uspokoił się, powieki zaczęły drżeć, aż w końcu otworzyły się, ukazując jej oczy koloru soczystej, wiosennej trawy. Poderwała się do pozycji siedzącej.

                Usiadłam na łóżku, w którym nie wiem jak się znalazłam. Spojrzałam na Alexa, który wpatrywał się uparcie we mnie. Gdy zamrugałam po jego twarzy przemkną cień uśmiechu. Spojrzałam na swoje ręce. Były we krwi.
-Co się stało?
-Nic wielkiego, zwariowałaś, a następnie zemdlałaś.- Wydarzenia sprzed kilkunastu minut wróciły do mnie, uderzając o mój mózg jak huragan. Jest mi cholernie wstyd.
-Przepraszam, że rozwaliłam wam łazienkę.
-Nic nie szkodzi. Alex wynocha, ona musi się ubrać.
-Nie takie cuda widziałem siostrzyczko.
-Domyślam się, a teraz sio!- Posłał nam cyniczny uśmiech i wyszedł. Usłyszałam jeszcze jak chichocze i nalewa sobie alkohol do szklanki. Pokiwałam głową w geście dezaprobaty.- Ja wrócę do łazienki, a ty w tym czasie ubierz się.- W wampirzym tempie umyłam ręce i wróciłam do sypialni. Eileen poszła do łazienki kontynuować swoją pracę. Zrzuciłam z siebie ręcznik i zaczęłam się ubierać. Komplet składał się z czarnej bielizny, czarnych rurek, bordowej koszulki na ramiączka, błękitnej koszuli z podwiniętymi rękawami oraz czarnych botków.
-Gotowa?
-Tak, dziękuję za ubranie, ale nie mam ochoty iść na zakupy.- Westchnęła i usiadła na łóżku. Poklepała miejsce obok. Z ociąganiem usiadłam.
-Co się stało tam w łazience?
-Sama do końca nie wiem. Zaczęłam myśleć o domu, rodzinie, znajomych. Złość we mnie narastała i tak po prostu wybuchnę łam. Ogólnie czuję się dziwnie, tak to jest chyba dobre określenie.- Poderwała się z łóżka i uśmiechnęłam tajemniczo.
-Przez jakiś czas będziesz miała wahania nastrojów, to jest normalne. A na poprawę humoru nie ma nic lepszego od zakupów.- Spojrzałam na nią błagalnie.- I nie ma żadnego ale.- Złapała mnie za rękę i prawie ją wyrywając pociągnęła za sobą.
-Alex, braciszku idziesz z nami?- Spojrzał na nią wzrokiem pod tytułem ‘’Chyba sobie kpisz” i wskazał palcem na ekran telewizora. Weszłyśmy do salonu, a chłopak pod głosił. W telewizji leciały wiadomości. Na dole ujrzałam swoje zdjęcie.
W Parku Narodowym Mount Rainer, śmiercią tragiczną zginęłam 17 letnia Alice Zendo. Dziś odbędzie się pogrzeb. Dalej nie słuchałam, podparłam się kanapy w obawie, że moje nogi zaraz przestaną utrzymywać mnie w pozycji pionowej. Nagle czyjś telefon zaczął dzwonić. Po dłuższej chwili Eileen odebrała go.
-Przepraszam cię Alice, ale musze teraz wyjść.- Kiwnęłam głową, że ta informacja dotarła do mnie. Wampirzyca wyszła z domu i odjechała samochodem. W oczach miałam łzy, ale zacisnęłam pięści. Doś mazania się.
-Alex, pożyczysz mi samochód?
-Po co ci?- Wskazałam głową telewizor.- Jesteś, aż tak zdesperowana, że chcesz jechać na SWÓJ pogrzeb? W sumie ja na swoim też byłem. Wracając do twojego pytania, to nie. Nikt poza mną nie siada za kółko mojego auta.- Spojrzałam na niego spode łba. Bardzo szybko ściągnęłam go na podłogę i siedziałam na nim okrakiem, trzymając swoje ręce na jego ramionach.
-Daj mi te cholerne kluczyki.- Wysyczałam mu w twarz. W sekundę miejsca zamieniły się, z tą różnicą, że on swoją jedną dłoń zaciskał na mojej szyi. Zbliżył swoją twarz do mojej, tak że dzieliło je teraz tylko kilka centymetrów. Przenosiłam wzrok na przemian z jego oczu na usta. Poczułam na twarzy jego słodki oddech.
-Nigdy więcej tego nie rób.
-To daj kluczyki.- Puścił mnie i wstał.
-Ja prowadzę.- Mruknął.
-Dziękuję. A tak na marginesie, to teraz w jakiej my się miejscowości znajdujemy?
-W Fells-Crand.
-Daleko od Waszyngtonu?
-Godzina jazdy.- Alexander założył na siebie czarną skurzaną kurtkę, a ja czarny płaszczyk. Wyszliśmy przed dom. Nagle poczułam się słabiej, tak jakby ktoś część moich sił wypompował ze mnie.- Na słońcu czujemy lekkie osłabienie, z wiekiem jest coraz słabsze, ale nigdy nie mija.- Szybko wsiedliśmy do czarnego jaguara C-X75, chwalmy znaczki na samochodach.
-To czemu ty tego nie odczuwasz?
-Skąd wiesz, że nie ?
-Zauważyła bym.
-Na mnie i na Eileen został rzucony specjalny czar. Wiesz, nie ma to jak wiedźmy.- Ruszyliśmy z piskiem opon. Nie to żebym bała się szybkiej jazdy, ale dwieście dwadzieścia to chyba lekka przesada.
-Bo przepisy drogowe nie są dla wampirów?
-Nie dla wszystkich.
-Tak myślałam.- Zaczęłam przyglądać się widokom za oknem, albo raczej smudze. Jechaliśmy w ciszy, aż niespodziewanie znowu dostałam wizję. Wraz z Margaret przechadzałyśmy się ulicami Murcji. Była piękna pogoda. Świeciło słońce, a morska bryza przynosiła ukojenie. Zmierzałyśmy w kierunku straganów. Im bardziej się do nich zbliżałyśmy, tym gwar rósł na sile. W tłumie dostrzegłam kruczoczarne włosy i te srebrne oczy. Jednak on nie dostrzegł mnie.
-Margaret?
-Słucham.
-Czy dziś też wybierasz się do rezydencji ?
-Owszem.
-Czy mogła bym udać się z tobą? Czuję się samotna, gdy znikasz na całe dnie.
-Czyżby ten przystojny młodzieniec zwrócił twoją uwagę?- Uśmiechnęła się chytrze i wskazała szarookiego. Zarumieniłam się.
-Ten rumieniec odpowiada za ciebie. Przykro mi, ale nie możesz.  Poczułam, że ktoś mną potrząsa. Spojrzałam nieobecnym wzrokiem w bok i napotkałam pytające spojrzenie Alexandra.
-Nie lubię się powtarzać, więc słuchaj tym razem, jedziemy tylko na twój pogrzeb. Pamiętaj nikt nie może ciebie zauważyć,  rozumiesz.- Kiwnęłam tylko głową. Co mają oznaczać te wizje, jeżeli w ogóle to są wizje. I co ja mam z nimi wspólnego. Alex jeszcze raz spojrzał na mnie, ale tym razem nic nie powiedział. Droga minęła nam bardzo szybko. Przejeżdżaliśmy obok cmentarza przy, którym już zgromadziło się mnóstwo samochodów. Zaparkowaliśmy gdzieś w bocznej uliczce. Spojrzałam przerażona w stronę murów cmentarnych. Chciałam nacisnąć klamkę, ale ciało odmówiło posłuszeństwa.
-Będzie dobrze.- Szepnął mi do ucha mój towarzysz. Wzięłam jedne głęboki oddech i wysiadłam. Znowu poczułam się słabiej. Nienawidzę słońca. Ruszyliśmy w stronę nie dużego kościółka, który stoi na terenie cmentarza.
-Wejdźmy na górę, tam nikt nie będzie nas widział.
-Okej.- Weszliśmy tylnym wejściem na balkon. Stanęłam z boku, w cieniu rzucanym przez organy. Spojrzałam w dół siedzieli tam wszyscy. Najbliższa rodzina siedziała w dwóch pierwszych rzędach, dalej moi znajomi i ich rodzice, a na samym końcu znajomi moich rodziców. Słyszałam jak niektórzy popłakują. Na ten dźwięk i w moich oczach stanęły łzy. Kurde płaczę na własnym pogrzebie. Wyszliśmy troszkę wcześniej żeby nie natknąć się na wychodzące osoby.
-Mogę mieć do ciebie jeszcze dwie prośby.- Spiorunował mnie wzrokiem, aż wcisnęło mnie w fotel.- Podjedziemy pod dom Dylana, muszę go zobaczyć, a później pod mój dom? Proszę.- Spojrzałam na niego wzrokiem szczeniaczka.
-Będę tego żałował.- Nachyliłam się i cmoknęłam go w policzek. Podałam mu pierwszy adres i w niecałe dziesięć minut byliśmy pod moim domem. Dobrze, że w tym samochodzie są przyciemniane szyby.
-Wezmę parę rzeczy i zaraz jestem z powrotem.- Już miałam wysiąść, ale chwycił mnie za rękę.
-Żeby wejść do czyjegoś domu musisz zostać zaproszona przez domownika. Pójdę z tobą, nakłonię kogoś, żeby cię wpuścił.
-Co masz namyśli mówiąc nakłonię?
-Na pewno nie wywieszenie tabloidu. Wpłynę na czyjś umysł, nawet się nie zorientują.
-Ale to nie boli?
-Ani trochę.- Wysiedliśmy z jaguara i poszliśmy na tył domu gdzie pokój ma Mery. Wskoczyliśmy na balkon, drzwi były otwarte. Moja siostrzyczka gdy tylko mnie zauważyła wybiegła do nas. Kucnęłam przytuliła się do mnie.
-Mery, ten pan powie ci coś ważnego.- Dziewczynka oderwała się ode mnie i spojrzała na Alexa.
-Zaprosisz nas do domu, zapomnisz, że nas widziałaś. Zejdziesz na dół i włączysz sobie bajki.- Po chwili już jej nie było.
-Dziękuję. Znowu.
-Do usług.
-Uważaj bo się przyzwyczaję.
-Co bierzemy?
-Zobaczymy.- Weszliśmy do środka i po cichu skierowaliśmy się do mojego pokoju. Wszędzie stały kartony z moimi ubraniami, pamiątkami, starymi zabawkami, sprzętem wspinaczkowym, kosmetykami. Jeden, najmniejszy przyciągnął moja uwagę, był podpisany „Dokumenty”. Usłyszałam kroki, nie mieliśmy więcej czasu. Chwyciłam małe pudełko.
-Idziemy.- Alexander kiwnął tylko głową i wyskoczył przez okno. Z małymi obawami podążyłam jego śladem. Chwile znajdowałam się w powietrzu po czym miękko wylądowałam na trawie. Z tęsknotom patrzyłam na dom, w którym spędziłam tyle lat. Podałam mojemu kierowcy drugi adres. Po dwudziestu minutach zaparkowaliśmy na przeciwległej stronie ulicy, w odległości 300 metrów od jego domu. Po minucie czekania, wyszedł na werandę i usiadł na pierwszym stopniu od góry. Na pierwszy rzut oka widać, że jest przybity. Moje serce zabiło szybciej. Miałam wrażenie, że uczucia które żywiłam do niego przed przemianą spotęgowały się. Czułam również większy zawód, związany z jego odrzuceniem.
-I tyle krzyku o takiego kolesia? Ja jestem tysiąc kroć gorętszy.
-Brawo dla twojej skromności. A zresztą nie liczy się tylko wygląd.- Już naciskałam klamkę.
-Dokąd to?
-Musze z nim porozmawiać.
-Nie ma mowy.- Zacisną swoją rękę na moim barku.
-Puszczaj!
-Nie.- Chwycił jeszcze mocniej tak, że poczułam pulsujący ból. Z mojego gardła wydobyło się warkniecie. Nagle poczułam na całym ciele niewidoczny, żelazny uchwyt, który nie pozwalał mi się ruszyć.
-Co do cholery?!
-Nie ma to jak moc starszego wampira.- Teraz wkurzyłam się naprawdę. Skupiłam się i rozluźniłam mięśnie. Niewidoczne więzy zniknęły. Wyrwałam się Alexowi. W przypływie adrenaliny skręciłam mu kark. Osunął się bezwładnie na fotelu. Mam nadzieję, że tak wampira nie da się zabić. Wysiadłam z auta i ruszyłam w kierunku Dylana. Miał spuszczoną głowę.
-Witaj.- Przeniósł wzrok z swoich butów na mnie.
-Al?! To na prawdę ty?!
-Ciii, tak to ja. Wszystko ci wyjaśnię tylko wejdźmy do środka.
-Jasne, wchodź.- Gdy otaczały już nas mury domu, chłopak rzucił mi się na szyję. Odwzajemniłam uścisk. Do moich uszu zaczął dolatywać dźwięk bicia jego serca, a do nosa zapach krwi. Jest taka kusząca. Wzywa mnie, swoją pieśnią, swoim śpiewem: Zassssmakuj mnieee, wysssssaj mnieee, ssssskoszszszsztuj mnieee. Czułam się jak bym przytykała do ucha muszlę, świeżo wyłowioną z oceanu. Moja twarz zaczęła się zmieniać, zęby przekształciły się w długie, ostre kły. Nie dam rady się od niego oderwać, nie oprę się jego krwi. Pachnie tak smakowicie. Zatraciłam się. W ułamku sekundy wbiłam kły w jego tętnicę.
-Alice, co ty robisz?- Zaczął się szamotać, wyrywać. Przycisnęłam go do ściany. Jego oszalałe serce biło coraz słabiej, jego krzyk również słabł. Nagle ktoś wpadł do środka i odrzucił mnie od mojej zdobyczy. Warknęłam i rzuciłam się do przodu, znowu zostałam odepchnięta.
-Dość!- Oprzytomniałam. Znowu wyglądałam normalnie. Spojrzałam przerażona na Dylana.
-O mój Boże przepraszam! Nie chciałam, przepraszam.- Alex zaprał ode mnie ręce i powoli odwrócił w stronę Dylana.
-Zapomnisz o naszej wizycie. Skaleczyłeś się przypadkiem. Będziesz szczęśliwy, ale bez Alice, pogodzisz się z jej śmiercią. Teraz idź do góry i opatrz ranę.- Chłopak posłusznie wykonał jego polecenie. –Idziemy.- Wróciliśmy do samochodu. Skuliłam się jak najbardziej na siedzeniu. Jestem na siebie wściekła, za to co zrobiłam Dylanowi i Alexowi.
-No dalej, nawrzeszcz na mnie jaka to jestem beznadziejna i do niczego!
-Nie będę marnował więcej czasu na ciebie.- Zakuło mnie w sercu. Resztę drogi powrotnej przejechaliśmy w zupełnej ciszy.

+++++++++++++++++++

Długi i owszem, ale chciałam to wszystko zamieścić w jednym poście :) Mam ndzieję, że wam też będzie się podobał :D 
Pozdrawiam wszystkich, miłego czytania i komentowani ;* 
 

wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział III



                Znowu znajdowałam się w ciemności. Nicość odeszła. Zaczęły dobiegać do mnie, jakby z oddali, odgłosy rozmowy. Zaczęłam iść w kierunku, z którego dochodziły głosy. Nagle gwałtownie usiadłam, otworzyłam oczy i zaczerpnęłam tchu. Gdy duszności mi przeszły, zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, w którym znajdowałam się. Był to salon urządzony starymi meblami, wszędzie było można dostrzec książki. Obok kanapy kucała czarnowłosa dziewczyna, która lekko się do mnie uśmiechała. Przeniosłam wzrok dalej, na fotelu siedział, również czarnowłosy mężczyzna. Gdy odzyskałam w pełni świadomość, wszystko zaczęło do mnie docierać. Spojrzałam przerażonym wzrokiem na dziewczynę.
-Gdzie ja jestem? Przecież ja…- Urwałam bo to słowo nie chciało przejść mi przez gardło
-Umarłaś? Nie do końca.- Dokończył mężczyzna.
-Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Kim wy jesteście?
-Ciii, spokojnie zaraz ci wszystko wyjaśnimy. Alex idź po krew.
-Już się robi panienko Eileen.
-Ja nazywam się Eileen Auditore, a tamten to mój brat Alexander.- Tu zrobiła pałzę, westchnęła i zaczęła mówić dalej.- Jesteśmy wampirami i proszę nie panikuj. Byłaś na wycieczce ze znajomymi…
-O mój Boże Dylan, ja… czy on..
-Tak, spadłaś. Tamtemu chłopakowi nic nie jest. Na twoje szczęście byliśmy tam ja i mój brat, gdy cię znaleźliśmy ledwo żyłaś, ale Alex zdążył podać ci swoją krew i tak oto jesteś nadal pośród żywych. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy bym ci tego nie zrobiła. Wybacz, ale mój głupi brat się uparł i nawet nie chce powiedzieć dla czego.
-Jestem teraz wampirem?
-Nie do końca, żeby dokończyć przemianę musisz napić się ludzkiej krwi.
-Na szczęście istnieje coś takiego jak woreczki z krwią.- Powiedział to brunet jednocześnie rzucając mi jeden z nich. Spojrzałam na worek z fascynacją. Do moich nozdrzy doleciał słodki zapach krwi. Woła mnie, jest taki kuszący. Coś ostrego, wystającego z moich ust, łatwo poradziło sobie z plastikiem. Wpiłam się w woreczek. Sączyłam szkarłatny płyn z rozkoszą. Spływał do mojego gardła i koił ogromny ból. Po chwili zorientowałam się, że torebka jest pusta. Syknęłam z niezadowolenia. Chciałam więcej, rozejrzałam się z chciwością po twarzach pozostałych. Zerwałam się na równe nogi, w niesamowicie szybkim tempie znalazłam się w piwnicy. Stanęłam naprzeciwko dużej, białej lodówki. Szarpnęłam wieko i moim oczom ukazały się dziesiątki woreczków z życiodajnym płynem. Pośpiesznie wzięłam pierwszy z brzegu i wgryzłam się w niego. Po sekundzie był pusty, już chciałam chwycić kolejny, ale czyjaś silna ręka powstrzymała mnie. Pod wpływem jej dotyku przeszedł mnie silny dreszcz, jakby porażenie prądem. Oprzytomniałam. Spojrzałam prosto w oczy Alexa, który widocznie też był zaskoczony reakcją naszych ciał na dotyk.
-Już starczy.- Powiedział stanowczym głosem, a ja tylko kiwnęłam głową.
-Możesz już mnie puścić.- Zmieszany puścił mnie. Poczułam straszną pustkę, gdy to zrobił. Nadal czułam pieczenie w gardle i głód, ale mogłam już nad tym zapanować. Wróciliśmy do salonu. Chłopak podszedł do barku i nalał sobie alkoholu. Szybko opróżnił szklankę. Usiadłam na kanapie.
-Przepraszam was, nie wiem co mną kierowało.
-Żądza krwi.- Powiedział sarkastycznie Alexander.
-Nie słuchaj go, jesteś nowym wampirem i przez jakiś czas nie będziesz nad sobą panować.
-No właśnie żądza krwi.- Powtórzył brunet.
-Długo to potrwa?
-Zależy to tylko i wyłącznie od siły twojego charakteru.- Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
-Czyli jak jednak żyje to mogę wrócić do domu, prawda?- Wampiry wymieniły znaczące spojrzenia.
-Posłuchaj, od czasu kiedy spadłaś minęły trzy dni. Nie możesz wrócić, jesteś teraz wampirem, nieśmiertelną. Niech myślą, że nie żyjesz, tak będzie najlepiej dla wszystkich.- Mam już nigdy więcej nie zobaczyć rodziców, siostry, domu i… Dylana. Nie dam rady, nie dam rady !
-Gdzie ja się podzieję?
-Możesz zostać u nas, jeśli chcesz oczywiście. Nie będziesz mi przeszkadzała.- Przytaknęłam jej i podeszłam do Alexa. Kątem oka widziałam jak Eileen przewraca oczami.
-A tobie?
-Co mi?
-Nie będę przeszkadzać?
-Wisi mi to.- Dopił drugą szklankę i wyszedł z salonu. Spojrzałam pytająco na dziewczynę.
-Nie pytaj, to długa historia. Chodź, pokażę ci twój pokój.- Po schodach wspięłyśmy się na piętro. Minęłyśmy jeden pokój, który należał do Eileen. Kolejne pomieszczenie miało uchylone drzwi, zajrzałam przez szparę. Pokój był również umeblowany starymi meblami. Zaciekawiona jego wyglądem weszłam do środka. Wszystko było w różnych odcieniach czerni. Przy jednej ścianie, zaraz obok drzwi stała wysoka komoda, przy ścianie obok stały regały z książkami i szafa. Na środku stało ogromne łoże. Podeszłam do niego i przejechała ręką po zimnej, czarnej, jedwabnej pościeli. Jest taka doskonała, widocznie dotyk też mi się wyostrzył.
-Chcesz wypróbować?- Odwróciłam się do niego przodem. Stał w samym ręczniku, a jego kruczoczarne włosy były mokre i zmierzwione. Wyglądał bardzo seksownie. Stop! O czym ja myślę! Uniósł do góry jedną brew i uśmiechnął się łobuzersko. Przypomniało mi się, że nadal jestem ubrana tak jak na wypadzie i, że najprawdopodobniej jestem brudna. Speszona odwróciłam się. Po chwili dotarł do mnie sens jego słów. Jakaś część we mnie krzyczała, że tak z chęcią, inna kazała mi się wynieść jak najdalej od niego. Postanowiłam posłuchać się tej drugiej opcji.
-Przykro mi, ale nie skorzystam.- Uśmiech zniknął z jego twarzy.
-Więc jakim prawem weszłaś do MOJEGO pokoju bez pozwolenia?
-Przepraszam, już się wynoszę.- Miałam zamiar opuścić to pomieszczenie, ale nagle zostałam przytwierdzona do ściany. Alexander przekrzywił w bok głowę. Wyglądał teraz uroczo. Przestań tak o nim myśleć idiotko! Skarciłam się w myślach. Spojrzałam głęboko w jego szare oczy. Coś się we mnie odblokowało. Wraz z Margaret jechałam wozem. Na zewnątrz świeciło słońce. Mijałyśmy właśnie jakąś posiadłość. Odchyliłam firankę i wyjrzałam przez okienko. Mój wzrok padł na dwie osoby ganiające się i śmiejące. Chłopak odwrócił głowę i nasze oczy spotkały się. Były takie szare, pochłaniające. Uśmiechnął się. Z wizji wyrwał mnie głos Alexa.
-Czemu mam wrażenie, że cię znam?- Nie wiedziałam co odpowiedzieć, chłopk w wizji był taki podobny do niego.
-Może nasze drogi już się kiedyś przypadkiem skrzyżowały.- Słyszałam swój głos, ale nie to chciałam mu odpowiedzieć. Te słowa nie należały do mnie. Wyplątałam się z jego uścisku, co sprawiło, że ponownie poczułam pustkę. Wybiegłam z pokoju jednocześnie wpadając na Eileen.
-Chodź w końcu. Ile można czekać.- Rzuciłam ostatnie spojrzenie Alexowi i poszłam za jego siostrą. Otworzyła drzwi do przestronnego, jasnego pokoju z balkonem.- Przyniosę ci jakieś czyste ubrania, a ty w tym czasie się wykąp. Musimy iść na zakupy!- Klasnęła rozradowana w dłonie i zniknęła. 
+++++++++++++++
Jestem z niego zadowolona, podoba mi się :D 
Miłego czytania i komentowania ;)

piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział II



   
       Czas do wyjazdu strasznie mi się dłużył, ale w końcu zleciał. Usłyszałam podjeżdżający samochód, więc pobiegłam po plecak. Szybko go złapałam i zbiegłam z powrotem na dół. Założyłam na siebie trapery oraz bluzę. W tym samym czasie usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nacisnęłam klamkę i ujrzałam Kat stojącą na werandzie. Gdy tylko zobaczyłam twarz Dylana i Samanty od razu odechciało mi się jechać.
-Szybsze są nawet żółwie! – Spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę.- Nawet o tym nie myśl.- Mówiła kiwając groźnie palcem. Westchnęłam tylko, chwyciłam plecak i ruszyłyśmy do samochodu. Zapakowałam swój bagaż do bagażnika i z ociąganiem wsiadłam do auta.
-No w końcu udało się nam ciebie wyciągnąć!- Kiwnęłam głową. Spojrzałam w lusterko. Wzrok Dylana powędrował w tym samym kierunku i nasze oczy spotkały się. Uśmiechnął się tak jak zwykle. No właśnie dla niego nadal jest JAK ZWYKLE, a dla mnie niestety nie. Spuściłam głowę w dół i od razu dostałam sójkę w bok. Spojrzałam krzywo na koleżankę, która się lekko uśmiechnęła. Odwróciłam głowę w bok patrząc na widoki za oknem. Po piętnastu minutach naszym oczom ukazała się tablica z przekreślonym napisem Waszyngton.  Atmosfera rozluźniła się, zaczęliśmy śpiewać harcerskie piosenki, śmiać się. Jest fajnie. Po trzech godzinach jazdy skręciliśmy w leśną drogę. Po chwili musieliśmy się zatrzymać, ponieważ drogę zagradzał szlaban i skała z napisem Park Narodowy Mount Rainer. Wysiedliśmy, wzięliśmy swoje plecaki.
-Alice, pamiętasz drogę?
-Oczywiście!
-Więc prowadź.- Uśmiechnęłam się pod nosem. Ruszyliśmy żwawym krokiem przed siebie. Weszliśmy w gęsty las. Drzewa, czyste niebo, świergot ptaków i słońce. Ach, tego mi brakowało. Nic nie jest tak piękne oraz kojące, jak natura. Zatraciłam się w rozkoszowaniu przyrodą, aż nie zauważyłam, że dotarliśmy na miejsce. Przed nami rozpościerała się stroma, gładka ściana skalna z dużym wybrzuszeniem u szczytu.  Postawiłam sprzęt na ziemi i już chciałam go wyjąc lecz ktoś mi przerwał. Podniosłam głowę znad plecaka i zobaczyłam Suzan.
-Al, błagam daj nam minutkę odsapnąć, narzuciłaś niezłe tępo.- Niechętnie usadowiłam się na kamieniu i zaczęłam pić wodę. Po dwudziestu minutach zaczęłam kręcić się na swoim siedzisku. Miałam już dość siedzenia.
-Mam dość tego siedzenia, przyjechaliśmy tu po to, aby się wspinać, a nie piknikować!- Wszyscy jak na komendę zaczęli powtórnie sprawdzać sprzęt.
-Kto wnosi śpiwory i plecaki tyłem?
-Ja mogę.- Zdeklarował się Nathan.
-A ja mu pomogę.- Mrugnęła do niego zalotnie Kat.
-Okeej.- Dwójka przyjaciół zebrała się i ruszyła swoją trasą. My natomiast założyliśmy uprząż, przyczepiliśmy liny, haki i stopery do niej.- Ostatni na gurze, z powrotem musi zjechać głową w dół na dół.- Wybuchliśmy śmiechem i ruszyliśmy w górę jak wystrzeleni z procy. Po mojej prawej szedł Rob i Suzan, a po lewej Dylan i Samanta. Byliśmy już ponad połową skały i zbliżaliśmy się do najtrudniejszego momentu, wybrzuszenia. Spojrzałam w dół, elementy na ziemi robiły się już całkiem małe. Zerknęłam na moich towarzyszów, Dylan został w tyle i mocował się z jednym ekspresem bądź karabinkiem. Popuściłam nie znacznie linę i zrównałam się z nim. Z nich wszystkich najdłużej się wspinam i mam największe doświadczenie w tym, więc moim obowiązkiem jest pomóc któremuś, jeśli będzie miało problem.
-Pomóc w czymś?
-Nie trzeba, zaraz odplączę, taki pech. Lina zaplatała mi się w karabinek.- Dylan mocniej szarpnął liną, usłyszałam chrzęst. Spojrzałam ponad jego głowę, karabinek który miał wbity w skałę i do którego był przyczepiony wysuwał się ze skały, która się odkruszyła pod wpływem szarpaniny. Zajęty chłopak tego nie zauważył, a karabinek najwidoczniej nie chciał dłużej czekać. Szybko wyciągnęłam swój i wbiłam go w szczelinę. Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany. Chciałam go przepiąć, ale coś stawiało opór mojemu ciału, szarpnęłam mocniej i zwinnym ruchem przepięłam go. Usłyszałam ponowny chrzęst. Tym razem dobiegał z pękającej skały przy moim przytwierdzeniu. Razem z odpadającą skałą runęłam w dół. Dylan próbował mnie złapać, ale nie skutecznie. Usłyszałam czyjś krzyk nad sobą. Spojrzałam się na ziemię, do której zbliżałam się z niebezpieczną prędkością. Nie chcę umierać, nie teraz, jestem za młoda. Z mojego gardła wydobył się mimowolnie krzyk, a z oczu popłynęły łzy. Nagle poczułam silne uderzenie, które pozbawiło mnie oddechu. Ostatnie co zobaczyłam to twarz jakiegoś młodego mężczyzny. Zaczęłam spadać w ciemną otchłań. Więc tak wygląda śmierć. Ciemna dziura, która pochłania cię z każdej strony, która pozbawia oddechu, słuchu, wzroku. Wszystkiego, a przede wszystkim życia, które dla moich bliskich się zmieni, a dla mnie właśnie kończy. Gdy przestałam lecieć, poczułam się strasznie lekko. Ciemność zastąpiła rażąca jasność. Czy tak wygląda niebo? Jeśli tak to wyobrażałam sobie je inaczej, a potem nastąpiła nicość. 

++++++++++++++++++++++
Mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwań. Sorka za błędy.
I w końcu akszyn zaczyna się powoli zaczynać ;P
KOMENTOWAĆ ! ! ! ! 

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział I



        Powoli otworzyłam zaspane oczy. Przez okna do wnętrza pokoju, wpadały ciepłe promienie słońca. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przekręciłam głowę w bok, przenosząc wzrok z białego sufitu na tarczę zegara. Wskazywała ona dziewiątą. Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam przed nie dużą toaletką, na której wisiało pełno zdjęć. Spojrzałam na moje ulubione, które ukazywało mnie wraz z przyjaciółmi. Na szczycie skałki staliśmy wszyscy ja, Kat, Dylan, Samanta, Rob, Suzan i Nathan. Byliśmy szczęśliwi, albo raczej oni byli. Tak, poruszam się w sztucznym tłumie, tylko Kat mogę obdarzyć jakimś zaufaniem, jest ona z nich wszystkich najlepsza. Westchnęłam i poszłam do łazienki. Wykonawszy poranną toaletę, owinięta ręcznikiem stanęłam w garderobie. Założyłam na siebie sportową bieliznę, zielonkawe bojówki i czarny top. Stanęłam przed lustrem toaletki. Moje długie, lekko falowane, rude włosy jak zwykle nie wymagał zbyt dużej uwagi. Przeczesałam je tylko szczotką i związałam w kucyk. Z powrotem wróciłam do garderoby. Rozejrzałam się po niej w poszukiwaniu górskiego plecaka. Spojrzałam na ostatnią, najwyżej położoną półkę. Bingo. Stanęłam na palcach i ściągnęłam go. Położyłam go na łóżku i zaczęłam rozmyślać co by do niego wrzucić. Stanęło na bluzie innych bojówkach i czerwonym topie. Spakowałam również bieliznę na zmianę i najpotrzebniejsze kosmetyki. Teraz czas na sprzęt wspinaczkowy. Cicho wymknęłam się z pokoju i poszłam do piwnicy. Z przeznaczonej wyłącznie dla mnie szafy wyciągnęłam trapery, liny, uprząż, karabinki, ekspresy, kask, haki i śpiwór. Obładowana wróciłam do swojej oazy. Sumiennie sprawdziłam sprzęt, a następnie spakowałam go. Po półtorej godzinie byłam gotowa. Nagle mój telefon zaczął wibrować. Sięgnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz, wiadomość była od Kat : „Kochanie, pamiętaj nie stchórz! Nie próbuj mi się tu wykręcić nagłym zatruciem pokarmowy! ;) Wiesz, musisz w końcu przestać ICH unikać. No to do zobaczyska.” Odpisałam szybką wiadomość „ok.” i pogrążyłam się w swoich myślach.

Miesiąc wcześniej.

„Możemy się spotkać? To ważne.” Napisałam do Dylana. Miałam nadzieję, że się zgodzi. Po, aż dwudziestu minutach dostałam upragnioną odpowiedź „Jasne, gdzie i o której?”. Szybko wystukałam odpowiedź „Może za piętnaście minut w parku?”. „Ok.”. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, miałam na sobie czarne rurki i luźną białą koszulkę w kwiaty. Rozpuściłam warkocz, zrobiłam odrzutowy makijaż i wyszłam z domu. Po chwili byłam już w parku. On już czekał na mnie. Przystanęłam na chwilę i zaczęłam mu się przyglądać. Był jak zwykle ubrany w zwykłe, lekko znoszone jeansy i czarny t-shirt. Zaczęłam iść w jego stronę. Gdy tylko mnie zauważył posłał mi ciepły uśmiech, odwzajemniłam się tym samym. Jak tylko do niego podeszłam moje serce od razu przyśpieszyło.
-Cześć Al.
-Hej.- Przysiadłam się obok niego, tak że nasze ramiona się ze sobą stykały. Dla każdego mogło to nic nie znaczyć, ale dla mnie każdy jego, nawet przypadkowy, dotyk był cenny. Spojrzał na mnie pytająco.
-No więc o czym tak pilnie chciałaś ze mną pogadać?- Wzięłam głęboki oddech.
- Po prostu muszę Ci to powiedzieć, chociaż to i tak pewnie nic nie zmieni… między nami. Myślę, że się tego domyślałeś, ale to nie ważne. Wiesz…- I tu się zacięłam, nie byłam dobra w TE klocki, nie wiedziałam co powiedzieć.- Bo ja czuję coś do ciebie, coś więcej, nie tylko koleżeńską sympatię. Nie wiem czy ty to odwzajemniasz, ale musiałam ci to powiedzieć, chciałam żebyś wiedział. Boże Dylan zależy mi na tobie i to cholernie.- Spojrzałam na niego, a on na mnie. W jego oczach krył się smutek i żal.
-Alice, wiem że to co powiem nie będzie przyjemne. Wiem jak to jest. Uwierz mi nie chcę cię ranić, to jest trudne tak samo dla mnie jak i dla ciebie, szczególnie że trzymamy się razem. Al jesteś dla mnie TYLKO koleżanką, chociaż nie bardziej jak siostra. Przykro mi, ale czuje coś do kogoś innego. Fakt, domyślałem się czegoś, lecz do teraz miałem nadzieję, że się nie zaangażujesz w to. To co mi powiedziałaś nic nie zmieni. Zapomnij o mnie, nie marnuj dnia, znajdziesz sobie kogoś o wiele lepszego.- Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Moje serce pękło.- Hej nie płacz, wszystko będzie ok. Zobaczysz.
-Tak Ci się tylko zdaje, bo nie wiesz co we mnie siedzi i co zawsze będzie we mnie siedziało! To nie jest takie proste zapomnieć o kimś ot tak.- Chciał mnie przytulić, ale strzepnęłam jego rękę ze swojego ramienia i pobiegłam do domu.

Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zauważyłam, że po moim policzku spływa pojedyncza łza szybko ją starłam.
-Proszę!
-Córciu, śniadanie czeka.
-Już idę mamo.- Bez pośpiechu zeszłam na dół i udałam się do kuchni. Przy stole siedzieli już wszyscy. Mój tata Bob, mama Sophia i cztero letnia siostrzyczka Mery. Zaczęliśmy pałaszować pyszne naleśniki z konfiturami babci.
-I jak się czujemy przed wielkim powrotem na skały?
-A dobrze tato, nawet nie wiesz jak mi tego brakowało.- Powiedziałam uradowana.- Cieszę się na ten wypad jak Mery na lizaka.- Wybuchliśmy śmiechem. Po posiłku posprzątaliśmy. Z zadowoleniem stwierdziłam, że do wyjazdu dzieli mnie jeszcze tylko półtorej godziny. Byłam bardzo podekscytowana, ale również zdenerwowana.

++++++++++++++++++++

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział sie podoba. To taki wstęp, niedługo się zacznie ciekawa akcja. Komentujcie i oceniajcie, mile widziane komentarze i pochlebne jak i nie ;)  Za błędy z góry przepraszam.
Pozdrawiam Alicee

Obserwatorzy