piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział II



   
       Czas do wyjazdu strasznie mi się dłużył, ale w końcu zleciał. Usłyszałam podjeżdżający samochód, więc pobiegłam po plecak. Szybko go złapałam i zbiegłam z powrotem na dół. Założyłam na siebie trapery oraz bluzę. W tym samym czasie usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nacisnęłam klamkę i ujrzałam Kat stojącą na werandzie. Gdy tylko zobaczyłam twarz Dylana i Samanty od razu odechciało mi się jechać.
-Szybsze są nawet żółwie! – Spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę.- Nawet o tym nie myśl.- Mówiła kiwając groźnie palcem. Westchnęłam tylko, chwyciłam plecak i ruszyłyśmy do samochodu. Zapakowałam swój bagaż do bagażnika i z ociąganiem wsiadłam do auta.
-No w końcu udało się nam ciebie wyciągnąć!- Kiwnęłam głową. Spojrzałam w lusterko. Wzrok Dylana powędrował w tym samym kierunku i nasze oczy spotkały się. Uśmiechnął się tak jak zwykle. No właśnie dla niego nadal jest JAK ZWYKLE, a dla mnie niestety nie. Spuściłam głowę w dół i od razu dostałam sójkę w bok. Spojrzałam krzywo na koleżankę, która się lekko uśmiechnęła. Odwróciłam głowę w bok patrząc na widoki za oknem. Po piętnastu minutach naszym oczom ukazała się tablica z przekreślonym napisem Waszyngton.  Atmosfera rozluźniła się, zaczęliśmy śpiewać harcerskie piosenki, śmiać się. Jest fajnie. Po trzech godzinach jazdy skręciliśmy w leśną drogę. Po chwili musieliśmy się zatrzymać, ponieważ drogę zagradzał szlaban i skała z napisem Park Narodowy Mount Rainer. Wysiedliśmy, wzięliśmy swoje plecaki.
-Alice, pamiętasz drogę?
-Oczywiście!
-Więc prowadź.- Uśmiechnęłam się pod nosem. Ruszyliśmy żwawym krokiem przed siebie. Weszliśmy w gęsty las. Drzewa, czyste niebo, świergot ptaków i słońce. Ach, tego mi brakowało. Nic nie jest tak piękne oraz kojące, jak natura. Zatraciłam się w rozkoszowaniu przyrodą, aż nie zauważyłam, że dotarliśmy na miejsce. Przed nami rozpościerała się stroma, gładka ściana skalna z dużym wybrzuszeniem u szczytu.  Postawiłam sprzęt na ziemi i już chciałam go wyjąc lecz ktoś mi przerwał. Podniosłam głowę znad plecaka i zobaczyłam Suzan.
-Al, błagam daj nam minutkę odsapnąć, narzuciłaś niezłe tępo.- Niechętnie usadowiłam się na kamieniu i zaczęłam pić wodę. Po dwudziestu minutach zaczęłam kręcić się na swoim siedzisku. Miałam już dość siedzenia.
-Mam dość tego siedzenia, przyjechaliśmy tu po to, aby się wspinać, a nie piknikować!- Wszyscy jak na komendę zaczęli powtórnie sprawdzać sprzęt.
-Kto wnosi śpiwory i plecaki tyłem?
-Ja mogę.- Zdeklarował się Nathan.
-A ja mu pomogę.- Mrugnęła do niego zalotnie Kat.
-Okeej.- Dwójka przyjaciół zebrała się i ruszyła swoją trasą. My natomiast założyliśmy uprząż, przyczepiliśmy liny, haki i stopery do niej.- Ostatni na gurze, z powrotem musi zjechać głową w dół na dół.- Wybuchliśmy śmiechem i ruszyliśmy w górę jak wystrzeleni z procy. Po mojej prawej szedł Rob i Suzan, a po lewej Dylan i Samanta. Byliśmy już ponad połową skały i zbliżaliśmy się do najtrudniejszego momentu, wybrzuszenia. Spojrzałam w dół, elementy na ziemi robiły się już całkiem małe. Zerknęłam na moich towarzyszów, Dylan został w tyle i mocował się z jednym ekspresem bądź karabinkiem. Popuściłam nie znacznie linę i zrównałam się z nim. Z nich wszystkich najdłużej się wspinam i mam największe doświadczenie w tym, więc moim obowiązkiem jest pomóc któremuś, jeśli będzie miało problem.
-Pomóc w czymś?
-Nie trzeba, zaraz odplączę, taki pech. Lina zaplatała mi się w karabinek.- Dylan mocniej szarpnął liną, usłyszałam chrzęst. Spojrzałam ponad jego głowę, karabinek który miał wbity w skałę i do którego był przyczepiony wysuwał się ze skały, która się odkruszyła pod wpływem szarpaniny. Zajęty chłopak tego nie zauważył, a karabinek najwidoczniej nie chciał dłużej czekać. Szybko wyciągnęłam swój i wbiłam go w szczelinę. Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany. Chciałam go przepiąć, ale coś stawiało opór mojemu ciału, szarpnęłam mocniej i zwinnym ruchem przepięłam go. Usłyszałam ponowny chrzęst. Tym razem dobiegał z pękającej skały przy moim przytwierdzeniu. Razem z odpadającą skałą runęłam w dół. Dylan próbował mnie złapać, ale nie skutecznie. Usłyszałam czyjś krzyk nad sobą. Spojrzałam się na ziemię, do której zbliżałam się z niebezpieczną prędkością. Nie chcę umierać, nie teraz, jestem za młoda. Z mojego gardła wydobył się mimowolnie krzyk, a z oczu popłynęły łzy. Nagle poczułam silne uderzenie, które pozbawiło mnie oddechu. Ostatnie co zobaczyłam to twarz jakiegoś młodego mężczyzny. Zaczęłam spadać w ciemną otchłań. Więc tak wygląda śmierć. Ciemna dziura, która pochłania cię z każdej strony, która pozbawia oddechu, słuchu, wzroku. Wszystkiego, a przede wszystkim życia, które dla moich bliskich się zmieni, a dla mnie właśnie kończy. Gdy przestałam lecieć, poczułam się strasznie lekko. Ciemność zastąpiła rażąca jasność. Czy tak wygląda niebo? Jeśli tak to wyobrażałam sobie je inaczej, a potem nastąpiła nicość. 

++++++++++++++++++++++
Mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwań. Sorka za błędy.
I w końcu akszyn zaczyna się powoli zaczynać ;P
KOMENTOWAĆ ! ! ! ! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy