Weszłam do łazienki. Czy wszystko w tym domu musi być takie
ogromne? Sięgnęłam czarny korek i zatkałam odpływ w wannie. Odkręciłam kran z
ciepłą wodą. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś
mydła. Przy zlewie stał żel, wzięłam go i nalałam płynu do wody. Po chwili w
całej łazience pachniało brzoskwiniami. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, po
czym przede mną znalazła się Eileen z ubraniami w ręku. Odłożyła je na fotel,
który stał w rogu i ulotniła się. Zakręciłam kurek, zdjęłam brudne rzeczy i
weszłam do wanny pełnej wody i piany. Zanurzyłam się cała w ciepłej cieczy.
Przymknęłam powieki rozkoszując się ciepłem, które zalało moje zmęczone ciało.
Gdy się wyciszyłam do uszu zaczęły dolatywać przeróżne dźwięki. Śpiew ptaków,
trzepot ich małych skrzydełek, szum drzew, korniki w drewnianych elementach
domu i powolne oraz miarowe uderzenia dwóch serc pozostałych domowników.
Otworzyłam oczy, spojrzałam na drzwi, które znajdowały się na wprost. Widziałam
każde pęknięcie, każdą szparkę, linie biegnące po deskach. Zaciągnęłam się
powietrzem. Poza zapachem brzoskwiniowego płynu do kąpieli dało się wyczuć
zapach drzewa, starych książek. Wszystko było takie doskonałe, nabrało głębi.
Gdy
byłam już wymoczona, wyszłam z wanny owijając się brązowym ręcznikiem. Stanęłam
przed lustrem, które rozpościerało się na całej ścianie. Typowe dla tego domu.
Spojrzałam w swoje odbicie, z jednej strony było mi tak dobrze znane, z drugiej
obce. Nie miałam żadnej skazy na twarzy, cera była gładka i bardziej blada niż
wcześniej. Już nigdy nie zobaczę tamtej siebie, już nigdy nie zobaczę rodziny,
znajomych. W oczach stanęły mi łzy, ale nie smutku. Złość narastała we mnie
błyskawicznie. Z wściekłością zamachnęłam się i zrzuciłam kosmetyki, które stały
na blacie. Połowa spadła na ziemię, a połowa roztrzaskała się o ścianę.
Spojrzałam jeszcze raz w lustro, moja twarz była zmieniona, a z ust wystawały
kły. Oczy były całe czarne z widocznymi, czerwonymi żyłkami, które rozchodziły
się po policzkach. Uderzyłam pięścią w taflę szkła. Rozbiło się na miliony,
małych kawałeczków. Po ręce zaczęła spływać krew. Zaczęłam krzyczeć tak po
prostu dając upust emocjom. Po szafce osunęłam się na podłogę pokrytą
drobinkami szkła. Nie czułam bólu, gdy wbijały mi się w ciało. Nie jestem już
Alice, którą wszyscy znali. Jestem wampirem, jestem potworem łaknącym krwi
niewinnych. Do łazienki wpadła Eileen, a za nią Alexander, który miał nieobecny
wzrok.
-Co tak stoisz?! Zabierz ją. Ja tu posprzątam.- Wampir
chwycił ubrania, a następnie mnie. Gdy poczułam na sobie jego silne ramiona
poczułam się bezpiecznie. Wtuliłam się w jego tors i zemdlałam.
Była cała rozedrgana. Jej dłonie
były we krwi, a twarz we łzach. Zamknąłem drzwi do łazienki i położyłem ją na
łóżku. Nakryłem jej ciało kołdrą. Wyglądała bardzo niewinnie. Odgarnąłem jej
rude włosy z policzków i zacząłem jej się przyglądać. Ta twarz, już ją gdzieś
widziałem, na pewno. Ganialiśmy się
właśnie z moją siostrą przed naszą rezydencją. Usłyszałem jadący powóz,
wyprostowałem się i spojrzałem na drogę. Z powozu wyglądała dziewczyna o
włosach koloru płomieni. Jej zielone oczy utkwione były w moich. Delikatnie się
uśmiechnęła i zniknęła za zakrętem. Otrząsnąłem się z tego… wspomnienia. Co
to miało być do cholery?! Odgoniłem te myśli i jeszcze raz spojrzałem na
dziewczynę. Jej oddech uspokoił się, powieki zaczęły drżeć, aż w końcu
otworzyły się, ukazując jej oczy koloru soczystej, wiosennej trawy. Poderwała
się do pozycji siedzącej.
Usiadłam
na łóżku, w którym nie wiem jak się znalazłam. Spojrzałam na Alexa, który
wpatrywał się uparcie we mnie. Gdy zamrugałam po jego twarzy przemkną cień
uśmiechu. Spojrzałam na swoje ręce. Były we krwi.
-Co się stało?
-Nic wielkiego, zwariowałaś, a następnie zemdlałaś.-
Wydarzenia sprzed kilkunastu minut wróciły do mnie, uderzając o mój mózg jak
huragan. Jest mi cholernie wstyd.
-Przepraszam, że rozwaliłam wam łazienkę.
-Nic nie szkodzi. Alex wynocha, ona musi się ubrać.
-Nie takie cuda widziałem siostrzyczko.
-Domyślam się, a teraz sio!- Posłał nam cyniczny uśmiech i
wyszedł. Usłyszałam jeszcze jak chichocze i nalewa sobie alkohol do szklanki.
Pokiwałam głową w geście dezaprobaty.- Ja wrócę do łazienki, a ty w tym czasie
ubierz się.- W wampirzym tempie umyłam ręce i wróciłam do sypialni. Eileen poszła
do łazienki kontynuować swoją pracę. Zrzuciłam z siebie ręcznik i zaczęłam się
ubierać. Komplet składał się z czarnej bielizny, czarnych rurek, bordowej
koszulki na ramiączka, błękitnej koszuli z podwiniętymi rękawami oraz czarnych
botków.
-Gotowa?
-Tak, dziękuję za ubranie, ale nie mam ochoty iść na
zakupy.- Westchnęła i usiadła na łóżku. Poklepała miejsce obok. Z ociąganiem
usiadłam.
-Co się stało tam w łazience?
-Sama do końca nie wiem. Zaczęłam myśleć o domu, rodzinie,
znajomych. Złość we mnie narastała i tak po prostu wybuchnę łam. Ogólnie czuję
się dziwnie, tak to jest chyba dobre określenie.- Poderwała się z łóżka i
uśmiechnęłam tajemniczo.
-Przez jakiś czas będziesz miała wahania nastrojów, to jest
normalne. A na poprawę humoru nie ma nic lepszego od zakupów.- Spojrzałam na
nią błagalnie.- I nie ma żadnego ale.- Złapała mnie za rękę i prawie ją
wyrywając pociągnęła za sobą.
-Alex, braciszku idziesz z nami?- Spojrzał na nią wzrokiem
pod tytułem ‘’Chyba sobie kpisz” i wskazał palcem na ekran telewizora.
Weszłyśmy do salonu, a chłopak pod głosił. W telewizji leciały wiadomości. Na
dole ujrzałam swoje zdjęcie.
W Parku Narodowym
Mount Rainer, śmiercią tragiczną zginęłam 17 letnia Alice Zendo. Dziś odbędzie
się pogrzeb. Dalej nie słuchałam, podparłam się kanapy w obawie, że moje
nogi zaraz przestaną utrzymywać mnie w pozycji pionowej. Nagle czyjś telefon
zaczął dzwonić. Po dłuższej chwili Eileen odebrała go.
-Przepraszam cię Alice, ale musze teraz wyjść.- Kiwnęłam
głową, że ta informacja dotarła do mnie. Wampirzyca wyszła z domu i odjechała
samochodem. W oczach miałam łzy, ale zacisnęłam pięści. Doś mazania się.
-Alex, pożyczysz mi samochód?
-Po co ci?- Wskazałam głową telewizor.- Jesteś, aż tak
zdesperowana, że chcesz jechać na SWÓJ pogrzeb? W sumie ja na swoim też byłem.
Wracając do twojego pytania, to nie. Nikt poza mną nie siada za kółko mojego
auta.- Spojrzałam na niego spode łba. Bardzo szybko ściągnęłam go na podłogę i
siedziałam na nim okrakiem, trzymając swoje ręce na jego ramionach.
-Daj mi te cholerne kluczyki.- Wysyczałam mu w twarz. W
sekundę miejsca zamieniły się, z tą różnicą, że on swoją jedną dłoń zaciskał na
mojej szyi. Zbliżył swoją twarz do mojej, tak że dzieliło je teraz tylko kilka
centymetrów. Przenosiłam wzrok na przemian z jego oczu na usta. Poczułam na
twarzy jego słodki oddech.
-Nigdy więcej tego nie rób.
-To daj kluczyki.- Puścił mnie i wstał.
-Ja prowadzę.- Mruknął.
-Dziękuję. A tak na marginesie, to teraz w jakiej my się
miejscowości znajdujemy?
-W Fells-Crand.
-Daleko od Waszyngtonu?
-Godzina jazdy.- Alexander założył na siebie czarną skurzaną
kurtkę, a ja czarny płaszczyk. Wyszliśmy przed dom. Nagle poczułam się słabiej,
tak jakby ktoś część moich sił wypompował ze mnie.- Na słońcu czujemy lekkie
osłabienie, z wiekiem jest coraz słabsze, ale nigdy nie mija.- Szybko
wsiedliśmy do czarnego jaguara C-X75, chwalmy znaczki na samochodach.
-To czemu ty tego nie odczuwasz?
-Skąd wiesz, że nie ?
-Zauważyła bym.
-Na mnie i na Eileen został rzucony specjalny czar. Wiesz,
nie ma to jak wiedźmy.- Ruszyliśmy z piskiem opon. Nie to żebym bała się
szybkiej jazdy, ale dwieście dwadzieścia to chyba lekka przesada.
-Bo przepisy drogowe nie są dla wampirów?
-Nie dla wszystkich.
-Tak myślałam.- Zaczęłam przyglądać się widokom za oknem,
albo raczej smudze. Jechaliśmy w ciszy, aż niespodziewanie znowu dostałam
wizję. Wraz z Margaret przechadzałyśmy
się ulicami Murcji. Była piękna pogoda. Świeciło słońce, a morska bryza
przynosiła ukojenie. Zmierzałyśmy w kierunku straganów. Im bardziej się do nich
zbliżałyśmy, tym gwar rósł na sile. W tłumie dostrzegłam kruczoczarne włosy i
te srebrne oczy. Jednak on nie dostrzegł mnie.
-Margaret?
-Słucham.
-Czy dziś też
wybierasz się do rezydencji ?
-Owszem.
-Czy mogła bym udać
się z tobą? Czuję się samotna, gdy znikasz na całe dnie.
-Czyżby ten przystojny
młodzieniec zwrócił twoją uwagę?- Uśmiechnęła się chytrze i wskazała
szarookiego. Zarumieniłam się.
-Ten rumieniec
odpowiada za ciebie. Przykro mi, ale nie możesz. Poczułam, że ktoś mną potrząsa. Spojrzałam
nieobecnym wzrokiem w bok i napotkałam pytające spojrzenie Alexandra.
-Nie lubię się powtarzać, więc słuchaj tym razem, jedziemy
tylko na twój pogrzeb. Pamiętaj nikt nie może ciebie zauważyć, rozumiesz.- Kiwnęłam tylko głową. Co mają
oznaczać te wizje, jeżeli w ogóle to są wizje. I co ja mam z nimi wspólnego.
Alex jeszcze raz spojrzał na mnie, ale tym razem nic nie powiedział. Droga
minęła nam bardzo szybko. Przejeżdżaliśmy obok cmentarza przy, którym już
zgromadziło się mnóstwo samochodów. Zaparkowaliśmy gdzieś w bocznej uliczce.
Spojrzałam przerażona w stronę murów cmentarnych. Chciałam nacisnąć klamkę, ale
ciało odmówiło posłuszeństwa.
-Będzie dobrze.- Szepnął mi do ucha mój towarzysz. Wzięłam
jedne głęboki oddech i wysiadłam. Znowu poczułam się słabiej. Nienawidzę
słońca. Ruszyliśmy w stronę nie dużego kościółka, który stoi na terenie
cmentarza.
-Wejdźmy na górę, tam nikt nie będzie nas widział.
-Okej.- Weszliśmy tylnym wejściem na balkon. Stanęłam z
boku, w cieniu rzucanym przez organy. Spojrzałam w dół siedzieli tam wszyscy.
Najbliższa rodzina siedziała w dwóch pierwszych rzędach, dalej moi znajomi i
ich rodzice, a na samym końcu znajomi moich rodziców. Słyszałam jak niektórzy
popłakują. Na ten dźwięk i w moich oczach stanęły łzy. Kurde płaczę na własnym
pogrzebie. Wyszliśmy troszkę wcześniej żeby nie natknąć się na wychodzące
osoby.
-Mogę mieć do ciebie jeszcze dwie prośby.- Spiorunował mnie
wzrokiem, aż wcisnęło mnie w fotel.- Podjedziemy pod dom Dylana, muszę go
zobaczyć, a później pod mój dom? Proszę.- Spojrzałam na niego wzrokiem
szczeniaczka.
-Będę tego żałował.- Nachyliłam się i cmoknęłam go w
policzek. Podałam mu pierwszy adres i w niecałe dziesięć minut byliśmy pod moim
domem. Dobrze, że w tym samochodzie są przyciemniane szyby.
-Wezmę parę rzeczy i zaraz jestem z powrotem.- Już miałam
wysiąść, ale chwycił mnie za rękę.
-Żeby wejść do czyjegoś domu musisz zostać zaproszona przez
domownika. Pójdę z tobą, nakłonię kogoś, żeby cię wpuścił.
-Co masz namyśli mówiąc nakłonię?
-Na pewno nie wywieszenie tabloidu. Wpłynę na czyjś umysł,
nawet się nie zorientują.
-Ale to nie boli?
-Ani trochę.- Wysiedliśmy z jaguara i poszliśmy na tył domu
gdzie pokój ma Mery. Wskoczyliśmy na balkon, drzwi były otwarte. Moja
siostrzyczka gdy tylko mnie zauważyła wybiegła do nas. Kucnęłam przytuliła się
do mnie.
-Mery, ten pan powie ci coś ważnego.- Dziewczynka oderwała się
ode mnie i spojrzała na Alexa.
-Zaprosisz nas do domu, zapomnisz, że nas widziałaś.
Zejdziesz na dół i włączysz sobie bajki.- Po chwili już jej nie było.
-Dziękuję. Znowu.
-Do usług.
-Uważaj bo się przyzwyczaję.
-Co bierzemy?
-Zobaczymy.- Weszliśmy do środka i po cichu skierowaliśmy
się do mojego pokoju. Wszędzie stały kartony z moimi ubraniami, pamiątkami, starymi
zabawkami, sprzętem wspinaczkowym, kosmetykami. Jeden, najmniejszy przyciągnął
moja uwagę, był podpisany „Dokumenty”. Usłyszałam kroki, nie mieliśmy więcej
czasu. Chwyciłam małe pudełko.
-Idziemy.- Alexander kiwnął tylko głową i wyskoczył przez
okno. Z małymi obawami podążyłam jego śladem. Chwile znajdowałam się w
powietrzu po czym miękko wylądowałam na trawie. Z tęsknotom patrzyłam na dom, w
którym spędziłam tyle lat. Podałam mojemu kierowcy drugi adres. Po dwudziestu
minutach zaparkowaliśmy na przeciwległej stronie ulicy, w odległości 300 metrów
od jego domu. Po minucie czekania, wyszedł na werandę i usiadł na pierwszym
stopniu od góry. Na pierwszy rzut oka widać, że jest przybity. Moje serce
zabiło szybciej. Miałam wrażenie, że uczucia które żywiłam do niego przed
przemianą spotęgowały się. Czułam również większy zawód, związany z jego
odrzuceniem.
-I tyle krzyku o takiego kolesia? Ja jestem tysiąc kroć
gorętszy.
-Brawo dla twojej skromności. A zresztą nie liczy się tylko
wygląd.- Już naciskałam klamkę.
-Dokąd to?
-Musze z nim porozmawiać.
-Nie ma mowy.- Zacisną swoją rękę na moim barku.
-Puszczaj!
-Nie.- Chwycił jeszcze mocniej tak, że poczułam pulsujący
ból. Z mojego gardła wydobyło się warkniecie. Nagle poczułam na całym ciele
niewidoczny, żelazny uchwyt, który nie pozwalał mi się ruszyć.
-Co do cholery?!
-Nie ma to jak moc starszego wampira.- Teraz wkurzyłam się
naprawdę. Skupiłam się i rozluźniłam mięśnie. Niewidoczne więzy zniknęły.
Wyrwałam się Alexowi. W przypływie adrenaliny skręciłam mu kark. Osunął się bezwładnie
na fotelu. Mam nadzieję, że tak wampira nie da się zabić. Wysiadłam z auta i
ruszyłam w kierunku Dylana. Miał spuszczoną głowę.
-Witaj.- Przeniósł wzrok z swoich butów na mnie.
-Al?! To na prawdę ty?!
-Ciii, tak to ja. Wszystko ci wyjaśnię tylko wejdźmy do
środka.
-Jasne, wchodź.- Gdy otaczały już nas mury domu, chłopak
rzucił mi się na szyję. Odwzajemniłam uścisk. Do moich uszu zaczął dolatywać
dźwięk bicia jego serca, a do nosa zapach krwi. Jest taka kusząca. Wzywa mnie, swoją
pieśnią, swoim śpiewem: Zassssmakuj
mnieee, wysssssaj mnieee, ssssskoszszszsztuj mnieee. Czułam się jak bym
przytykała do ucha muszlę, świeżo wyłowioną z oceanu. Moja twarz zaczęła się
zmieniać, zęby przekształciły się w długie, ostre kły. Nie dam rady się od
niego oderwać, nie oprę się jego krwi. Pachnie tak smakowicie. Zatraciłam się.
W ułamku sekundy wbiłam kły w jego tętnicę.
-Alice, co ty robisz?- Zaczął się szamotać, wyrywać.
Przycisnęłam go do ściany. Jego oszalałe serce biło coraz słabiej, jego krzyk
również słabł. Nagle ktoś wpadł do środka i odrzucił mnie od mojej zdobyczy.
Warknęłam i rzuciłam się do przodu, znowu zostałam odepchnięta.
-Dość!- Oprzytomniałam. Znowu wyglądałam normalnie.
Spojrzałam przerażona na Dylana.
-O mój Boże przepraszam! Nie chciałam, przepraszam.- Alex
zaprał ode mnie ręce i powoli odwrócił w stronę Dylana.
-Zapomnisz o naszej wizycie. Skaleczyłeś się przypadkiem.
Będziesz szczęśliwy, ale bez Alice, pogodzisz się z jej śmiercią. Teraz idź do
góry i opatrz ranę.- Chłopak posłusznie wykonał jego polecenie. –Idziemy.- Wróciliśmy
do samochodu. Skuliłam się jak najbardziej na siedzeniu. Jestem na siebie
wściekła, za to co zrobiłam Dylanowi i Alexowi.
-No dalej, nawrzeszcz na mnie jaka to jestem beznadziejna i
do niczego!
-Nie będę marnował więcej czasu na ciebie.- Zakuło mnie w
sercu. Resztę drogi powrotnej przejechaliśmy w zupełnej ciszy.
+++++++++++++++++++
Długi i owszem, ale chciałam to wszystko zamieścić w jednym poście :) Mam ndzieję, że wam też będzie się podobał :D
Pozdrawiam wszystkich, miłego czytania i komentowani ;*